Nie mając uprawnień i po spożyciu alkoholu wsiadł na motocykl. Na Białołęce doprowadził do bardzo groźnie wyglądającego wypadku. Po chwili próbował uciec z miejsca zdarzenia. Został ujęty przez strażnika miejskiego, który podbiegł sądząc, że będzie walczył o życie motocyklisty.
W sobotę 14 września, około 16:30 starszy inspektor Łukasz Capiga z Oddziału Specjalistycznego wracał z żoną z zakupów do domu. Stojąc na światłach, na skrzyżowaniu ulic Daniszewskiej i Annopol usłyszał za sobą huk, a w lusterku zobaczył przewracający się motocykl i sunącego po asfalcie człowieka. Motocyklista, który wjechał w tył zatrzymującej się na światłach taksówki, z duża prędkością minął auto strażnika, zahaczył o nadjeżdżający z przeciwka samochód i ślizgał się po jezdni jeszcze przez kilkadziesiąt metrów. Funkcjonariusz, który jest też ratownikiem kwalifikowanej pomocy przedmedycznej, wybiegł z auta ratować motocyklistę. Niespodziewanie okazało się, że sprawca wypadku nie tylko nie doznał poważniejszych obrażeń, ale próbował wymigać się od odpowiedzialności.
- Kiedy dobiegłem, poszkodowany zdążył już zdjąć kask. Gdy powiadomiłem go, że jestem ratownikiem i poprosiłem by się nie ruszał, bo przed chwilą miał wypadek na motocyklu - stanowczo zaprzeczył. Twierdził, że wypadł z taksówki, w którą uderzył jednoślad i oświadczył, że idzie do domu – relacjonuje strażnik miejski. – Poczułem od poszkodowanego silny zapach alkoholu i powtórzyłem, żeby nie ruszał się z miejsca.
Motocyklista, u którego widoczne były jedynie obtarcia skóry, nie chciał stosować się do poleceń ratownika. Kiedy wstał, został przez niego doprowadzony na pobliski przystanek. Chwilę potem przyjechało pogotowie i inne służby.
Jak ustalili policjanci kierowca nie posiadał uprawnień do prowadzenia motocykla, jego pojazd nie miał ważnych badań technicznych ani ubezpieczenia, a sam motocyklista „wydmuchał” 1,6 promila alkoholu. Został opatrzony na miejscu i przekazany w ręce policji.